poniedziałek, 22 lutego 2016

Skojarzenia

Kiedy z początkiem Wielkiego Postu zmieniałyśmy z dziewczynami obrazki nad schodami, dotychczas jeszcze bożonarodzeniowe, jedna z królewien, przyjrzawszy się pachnącym jeszcze farbą drukarską plakatom, które z dumą przyniosłam do domu, zapytała mnie z delikatną nutką zniecierpliwienia: "Mamo, dlaczego u ciebie wszystko jest zawsze o Bogu?". Roześmiałam się wtedy i odpowiedziałam, że każdy ma po prostu swoje pasje. Co ja poradzę na to, że wszystko kojarzy mi się właśnie z Nim, że we wszystkim widzę Jego rękę, Jego plan, Jego zamysł, Jego obecność albo Jego obietnicę, że ciągle biegam na randki z Nim i nigdy nie mam dość, że wciąż czytam Jego słowa - więc one po prostu, że tak to ujmę, wdrukowują mi się w system.

Trochę jest ze mną jak z tym Jasiem, który na pytanie pani katechetki, co to jest: małe, mieszka w lesie i ma kolce, po chwili wahania podniósł rękę i powiedział: "Dla mnie to z opisu wygląda na jeża, ale jak panią znam, to pewnie chodzi o Pana Jezusa."


Od jakiegoś czasu, gdy jesteśmy na niedzielnej mszy dla dzieci w naszej parafii, z niecierpliwością i błyskiem w oku czekamy na czas modlitwy powszechnej po kazaniu. Intencje podają oczywiście dzieci, a my wytężamy słuch w oczekiwaniu na to, kiedy padną sakramentalne wezwania: a) za Pana Jezusa, b) za Pana Boga i/lub c) za wszystkich świętych. Jak dotąd nie zawiedliśmy się chyba ani razu - co tydzień pada przynajmniej jedno, czasem nawet dwa. Czekamy jeszcze na pełen komplet.

No co robić - skoro dzieci są w kościele, bohaterem Ewangelii był Pan Jezus, a przecież miały zapamiętać Jego słowa albo to, co zrobił, skoro rozmawiają z księdzem, a obok stoi pani katechetka, to wszystko im się kojarzy z Panem Jezusem. Trudno je winić - szczególnie mnie, której także wszystko się z Nim kojarzy.


Przypomniała mi się w związku z tym nasza rodzinna anegdota, oparta na jak najprawdziwszych faktach. Otóż kiedy poznaliśmy się z moim przyszłym mężem (ponad dwadzieścia lat temu!, sama w to nie wierzę...), gdy nasza znajomość zaczęła rozwijać się w coraz większym tempie i  zmierzać w dość jednoznacznym kierunku, jego rodzice postanowili porozmawiać z synem poważnie o przyszłej synowej. Nie znam dokładnie przebiegu rozmowy, mogę tylko mieć nadzieję, że padło tam mnóstwo ciepłych słów pod moim adresem. Jednak po tym, co jak się domyślam było podsumowaniem moich wad i zalet (a w zasadzie nie mam pewności, czy wyszło na plusie...), rozmowa zeszła na tematy duchowe. 

Mój przyszły zaczął opowiadać rodzicom o tym, że przeżyliśmy wspólnie niezwykle ważne dla nas rekolekcje (bagatela - dwumiesięczne!), że oboje stawiamy przede wszystkim na Boga, że On jest dla nas najważniejszy i że wspólna pasja do Niego jest tym, co najbardziej nas łączy. I chyba to przeważyło na moją korzyść, sądząc po słowach, w których ojciec przyszłego pana młodego podsumował całą rozmowę: "No cóż, najważniejsze, że macie wspólne hobby." 


I nie sposób odmówić mu słuszności, choć akurat słowo "hobby" zdecydowanie nie oddaje istoty rzeczy. Bo przecież do dziś tym, co zbliża nas do siebie najbardziej, co inspiruje nas i wyznacza nam cele, co sprawia, że nasze marzenia podążają w tym samym kierunku, że nasz wspólny czas, wakacje, rozmowy, przyjaźnie, wspólnie czytane książki i słuchana muzyka, wreszcie cała nasza najzwyklejsza codzienność mają jeden wspólny mianownik - jest pasja w dążeniu do tego MIASTA NA GÓRZE, którego przebłyski po tej stronie rzeczywistości wciąż sprawiają, że nasze serca zaczynają bić mocniej, w oczekiwaniu na to, co dopiero ma się stać w pełni naszym udziałem. Że wciąż i wszędzie widzimy Jego obecność i Jego działanie.

Takie nasze wspólne skojarzenia.





Plakaty, które w tym roku zawisły w naszym domu, 
są dostępne do pobrania bezpłatnie ze strony





piątek, 12 lutego 2016

Nienasycenie

Pamiętacie tę scenę z Zaplątanych, w której na chwilę przed wypuszczeniem w niebo setek lampionów, które tak bardzo pragnęła zobaczyć, Roszpunka mówi Julkowi (vel Flynnowi Riderowi) o smutku, który ogarnia ją na myśl o tym, że oto za chwilę spełni się jej największe marzenie? Bo nie wie, co właściwie ma robić dalej... A on odpowiada jej, że dalej to już prosto - znajdzie sobie kolejne marzenie.

Bardzo lubię tę scenę, bo faktycznie, często samo oczekiwanie i dążenie do czegoś jest tak ekscytujące, że nawet gdy to, o czym marzymy, staje się rzeczywistością, nasze serca już szukają nowych celów i marzeń. Wiele to mówi o nas jako ludziach, o tym, że jesteśmy stworzeni do dynamicznego działania, poszukiwania, dążenia, że nigdy nie mieliśmy być bierni i statyczni, że nasze życie nie jest po to, by je przeczekiwać siedząc w miejscu.

Ale jest też i druga strona medalu. Bo przecież jest tak ogromnie dużo rzeczy, o których można by marzyć, że nie ma najmniejszych szans, by komukolwiek z nas starczyło życia na to, by udało się je zrealizować. Nie da się po prostu zobaczyć na własne oczy wszystkich pięknych miejsc na ziemi, przeczytać wszystkich książek, spotkać wszystkich niesamowitych ludzi, zaśpiewać wszystkich pieśni, które warto byłoby zaśpiewać.

No i co z marzeniami o jeżdżeniu konno po Wielkim Kanionie, a jednocześnie o byciu mamą i babcią jak największej gromadki dzieci i wnuków? O uprawianiu lawendy i winorośli w Prowansji, ale też o pojechaniu na misje do Kazachstanu? O wolontariacie wśród najbiedniejszych dzieci w azjatyckich sierocińcach, ale też o byciu królewną mieszkającą w zamku?


Rozmawiałyśmy dziś o tym z najstarszą królewną. Ona też ma swoje marzenia, i choć są naprawdę wielkie, to też bardzo konkretne. Mam nadzieję, że uda jej się wszystkie zrealizować, a potem znaleźć kolejne. Pozostanie jednak z pewnością całe mnóstwo innych marzeń i planów, na które już nie będzie czasu - w każdym razie nie po tej stronie życia. I wiecie co? Doszłyśmy do wniosku, że być może jest to kolejny dowód na istnienie wieczności, w której wszystkie te tęsknoty w naszych sercach znajdą wreszcie swoje zaspokojenie. W której to nienasycenie każące nam wciąż dążyć dalej, sięgać wyżej i pragnąć więcej będzie miało czas i miejsce, by doprowadzić swoje dzieło do końca. W której chwila po chwili i wiek po wieku dane nam będzie zasmakować rzeczywistości, która prawdziwie nasyci nasze serca. 

Bo przecież będzie tam On, Stwórca wszechrzeczy i źródło istnienia, z którego wzięliśmy swój początek.


"Niespokojne są nasze serca, dopóki nie spoczną w Tobie."
Wyznania, Św. Augustyn




P.S. Poznajecie miejsce na zdjęciach? Kto był i widział, ręka w górę!


środa, 3 lutego 2016

Przyjaciele mojego Boga

Byliśmy kilka dni temu na koncercie australijskiego zespołu Hillsong w Popradzie. Niesamowity czas, uwielbienie, które pochłania człowieka całkowicie, z sercem, duszą i ciałem, angażuje umysł i najgłębsze pokłady emocji. Wspólne wyznanie wiary, tymi samymi słowami, które powtarzały przed nami wszystkie pokolenia chrześcijan. Przebywanie w obecności Boga, który przechadza się pośród swojego ludu, stanięcie w samym środku zgromadzenia, Kościoła, który tęskni i czeka na powrót swojego Króla.

Wokół nas stali Słowacy, Polacy, Łotysze, a zapewne także ludzie innych języków i narodów - doświadczenie niemal eschatologiczne, jak to, które zapowiada Apokalipsa opowiadając o końcu czasów. A na scenie, choć blisko jak na wyciągnięcie ręki, ludzie z drugiej półkuli, innego kontynentu, innego języka i innej historii. I wszyscy wyznają wiarę w tego samego Boga i Pana, wszyscy śpiewają o miłości, która pociągnęła ich serca tak, że nigdzie indziej nie znajdują już zaspokojenia.

Nie znam ich, a są mi bliscy, jak bliscy mogą być tylko ci, którzy doświadczyli tego samego dotknięcia, tej samej obecności, tej samej tajemnicy. Którzy poszli za tym samym Słowem, wybrali tego samego Mistrza, którzy wyznają to samo Imię.

Bo przyjaciele mojego Boga są moimi przyjaciółmi.