środa, 13 kwietnia 2016

Przebudzenie mocy




A jednak ciągnie się za mną ten smutek od poprzedniego posta, pomimo wdzięczności za Wasze ciepłe, mądre słowa i komentarze - zostawione tutaj, na Facebooku i przesłane w prywatnych wiadomościach. Jak pisałam w odpowiedzi na komentarz Agaji, jakoś mi tak ręce opadły, gdy uświadomiłam sobie, że zamiast dorosnąć i ruszyć wreszcie do przodu, jak przystało na cywilizację, która liczy sobie bez mała dwa tysiące lat, musimy znów cofać się, by z mozołem odrabiać zaległości w człowieczeństwie, które niepostrzeżenie wdarły się w myślenie całych społeczeństw. Ukryte wewnątrz różnych trojańskich koni - jak choćby niegroźnej z pozoru tolerancji (która przecież nie jest tożsama z akceptacją czy poparciem, a bywa, że nawet wręcz przeciwnie) czy, jakże przewrotnie, idei humanizmu. 


Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdzieś za naszymi plecami daje się słyszeć złośliwy chichot, którym nieprzyjaciel kwituje to, co dzieje się dziś na naszych oczach - odwrócenie wartości, zło nazywane dobrem, a kłamstwo prawdą: "Aborcja w obronie życia." Pogarda dla najwyższych wartości - samego życia, a także heroizmu w jego przyjmowaniu i trosce o jego podtrzymywanie, szlachetności, poświęcenia dla drugiego człowieka, wychodzenia poza ciasne więzienie własnego egocentryzmu. Gloria chwały i uznanie dla tych, którzy "wyprowadzili ludzkość z zaściankowej moralności", by można było wreszcie w świetle prawa wyeliminować ludzi, którzy nam zawadzają albo rażą nasze poczucie estetyki swoim wyglądem czy zachowaniem - zamiast podziwu i szacunku dla tych, którzy z poświęceniem, ukryci w cieniu, stawiają czoła codzienności troszcząc się o tych niechcianych i odrzuconych. Zadawanie cierpienia w imię "współczucia", znieczulanie sumień w imię "niewchodzenia z butami w życie drugiego człowieka", kneblowanie ust gąbką owej osławionej już tolerancji...

Gdzieś się straszliwie zagubiliśmy, straciliśmy z oczu to, kim naprawdę jesteśmy. Przypominają mi się słowa, które Ogion wypowiada do Geda w Czarnoksiężniku z Archipelagu: "Człowiek może poznać cel, do którego zmierza - ale nie potrafi go poznać, jeśli nie odwróci się, jeśli nie powróci do swego początku i nie zawrze tego początku w swoim istnieniu. Jeśli nie chce być patykiem porwanym przez wir i pochłoniętym przez prąd, musi być samym owym prądem, całym, od źródła aż do pogrążenia się w morze. (...) Szukaj swego źródła i tego, co leży przed źródłem. Tam spoczywa twoja nadzieja na odzyskanie siły."

Ursula K. Le Guin, Czarnoksiężnik z Archipelagu
w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka

Trzeba nam rzeczywiście powrócić do źródła naszego istnienia i do Tego, który stoi przed nim, aby móc zacząć nazywać rzeczy ich prawdziwymi imionami. Dopiero wtedy spadną z naszych oczu łuski i zobaczymy rzeczywistość taką, jaka jest - rozebraną do naga z całego tego szamocącego się natłoku słów, które jak stado ciem, motyli nocy, przesłaniają nam oczy i nie pozwalają widzieć wyraźnie. I być może przerazimy się tym, co zobaczymy. I oby wtedy nie było za późno.

Nie pozwólmy, by wyrosły kolejne pokolenia z pogardą patrzące na cud, jakim jest życie, choćby najbardziej kruche i niespełniające naszych norm i wymogów. Wlejmy całą naszą miłość w to, by przekazywać naszym dzieciom mądrość, której źródło pochodzi spoza nas samych, uczmy je na nowo znaczenia wielkich słów, takich jak prawda, dobro, piękno, czystość, godność, honor, miłość, wierność, obowiązek, poświęcenie... 

Gdy patrzę na to, co dzieje się wokół, zaczynam myśleć, że być może w naszym pokoleniu jest już za późno, by odwrócić na wielką skalę trend niosący śmierć, ciemność i zniszczenie. Ale nie wolno nam składać broni. Trzeba walczyć o kolejne pokolenia, o nasze dzieci i tych, którzy przyjdą po nich. One wciąż jeszcze nie zatraciły swojej tożsamości, swojego człowieczeństwa, wciąż jeszcze nie odeszły zbyt daleko od źródła, wciąż jeszcze mogą być tym, kim naprawdę są - dziećmi światłości. I być może zdążymy jeszcze zobaczyć to, co drzemie ukryte w ich sercach.

Przebudzenie mocy.




czwartek, 7 kwietnia 2016

Murem



Z ogromnym smutkiem i niedowierzaniem czytałam w ostatnich dniach posty i wpisy w mediach społecznościowych pisane przez dziewczyny i kobiety opowiadające się za aborcją, a przeciw obywatelskiemu projektowi ustawy, która ją całkowicie delegalizuje. Ze smutkiem, bo dziewczyny szerzą nieprawdziwe informacje, sieją grozę, rozbudzają histerię, powielają demagogiczne hasła propagowane przez grupy interesów związane ze środowiskiem klinik aborcyjnych i producentów wykorzystywanych przez nie materiałów medycznych i środków farmaceutycznych. Których ostatnim celem jest dobro kobiet. Ja naprawdę myślałam, że nikt w te hasła nie wierzy, że nawet feministkom bardziej chodzi o przedziwnie pojmowaną emancypację, może o zaistnienie w przestrzeni publicznej, niż realnie o prawo do aborcji. O naiwności...

Przekonałam się niestety po tych wpisach, że dziewczyny naprawdę szczerze wierzą w to, że trzeba usilnie zabiegać o zapewnienie kobietom prawa do, jak to się eufemistycznie ujmuje, "przerywania ciąży". Przychodzą mi na myśl "baranki na rzeź prowadzone" - kobiety same dały się tak zmanipulować, że walczą o prawo do zabijania swoich dzieci. I zafundowania sobie traumy na całe życie. Czytałam ich wypowiedzi początkowo z niedowierzaniem, bo ja naprawdę w swojej naiwności nie sądziłam, że przy dzisiejszym stanie wiedzy medycznej ktoś jeszcze może posługiwać się argumentami o "płodzie", który rzekomo nie jest człowiekiem. Przecież to urąga zdrowemu rozsądkowi. Skoro dziecku poczętemu, a więc owemu płodowi, przysługują choćby prawa do dziedziczenia, to przecież jest człowiekiem, prawda? Takim samym, jak każdy z nas. Skoro nie wolno w świetle prawa zabić dziecka, choćby było nieuleczalnie chore, powiedzmy kilka miesięcy po urodzeniu, to na jakiej podstawie mielibyśmy je zabijać kilka miesięcy wcześniej, dopóki jest w brzuchu mamy?

Niestety, musiałam jednak przyjąć do wiadomości, że - choć naprawdę nie chce mi się w to wierzyć - nasiąkliśmy tak dalece kulturą śmierci, że postulujemy istnienie "prawa" do zabicia własnego dziecka. Dziewczyny piszą na przykład: "Mój brzuch - moja sprawa", tak jakby nie rozumiały, że tam w środku, w tym brzuchu, jest drugi człowiek. Dlaczego mielibyśmy bezkarnie zabijać go, dopóki jest w brzuchu mamy? Skąd ta walka o to, żeby właśnie w tym brzuchu móc je zabić? Bo skoro tak, to pójdźmy w tym rozumowaniu konsekwentnie do końca - dlaczego nie zabić go równie bezkarnie, gdy już się urodzi?

Trzeba nam dorosnąć do wiedzy, którą obecnie dysponujemy. Nie możemy udawać, że nie rozumiemy, na czym polega aborcja. I twierdzić, że zabicie dziecka jest w jakichkolwiek okolicznościach usprawiedliwione. Nie jest, nigdy, tak samo w brzuchu mamy, jak i po urodzeniu. Zwolennicy aborcji grzmią, że kobieta ma prawo decydować o sobie i swoim życiu. Zgoda, ale nie ma przecież prawa decydować o tym, czy pozostawi przy życiu swoje dziecko! Nie da się aborcji jako czynu zakwalifikować inaczej, niż jako zabójstwo. Bez względu na okoliczności. Bo przecież nawet gdy trzeba ratować życie mamy w sytuacji zagrożenia, lekarz nie działa z zamiarem zabicia dziecka, nawet jeśli jego śmierć jest prawdopodobna - on chce uratować oboje. Bo przecież to nie dziecko jest winne, że poczęło się w trakcie czynu niedozwolonego, jakim jest gwałt. I przecież nie zabija się dzieci chorych, kiedy się już urodzą, czemu więc mielibyśmy je zabijać przed urodzeniem?

Nie ulega wątpliwości, że za każdą decyzją o aborcji kryje się ogromna tragedia. Rozmawiałam w naszym Domu Miłosierdzia z wieloma dziewczynami i dojrzałymi kobietami, które dokonały aborcji. One nigdy nie przestają o tym myśleć, wciąż winią się za to, że dały się namówić, czasem przymusić, że uwierzyły w to, że to jest ich "prawo", że dały się zmanipulować. Wciąż czują się odpowiedzialne. Dziś wolałyby raczej zaryzykować własnym życiem, niż przyczynić się do śmierci swojego dziecka. Któraś dziewczyna napisała, że być może niektóre kobiety po dokonaniu aborcji czują ulgę. Jakoś nie mogę w to uwierzyć. Może nie chcę. Może wciąż uparcie chcę wierzyć, że te dziewczyny, z którymi rozmawiałam, są reprezentatywne dla nas wszystkich. Że każda z nas, kobiet, cierpiałaby niewyobrażalnie mając świadomość, że przyczyniła się do śmierci dziecka, a tym bardziej swojego dziecka, a tym bardziej dziecka chorego, niechcianego, odrzuconego przez wszystkich. Że wciąż jest w nas odruch szlachetności, który każe je ratować, nawet jeśli cena, którą trzeba za to zapłacić, jest wysoka. Być może nawet najwyższa.

Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat my, Polacy, pozbawiliśmy życia 20 milionów ludzkich istnień. To jest połowa populacji naszego kraju. I obawiam się, że większość tych aborcji nie została przeprowadzona z powodu zagrożenia życia, gwałtu czy nieuleczalnej choroby, ale ze strachu, z lęku przed przyszłością, braku wsparcia rodziny, przyjaciół i państwa.

Moja przyjaciółka jest wolontariuszką w rodzinnym domu dziecka. Widzi tam tragedie dzieci z FAS, chorobą sierocą, dzieci, które boją się płakać nawet gdy są głodne, porzuconych, bitych tak, że muszą być hospitalizowane... Ale zamiast twierdzić, że lepiej byłoby je zabić, otacza je miłością i troską, której nie zaznały od swoich najbliższych. I te dzieci otrzymują drugą szansę. Jedno nasze znajome małżeństwo adoptowało z domu dziecka trójkę dzieci, inne dwójkę, jeszcze inne do swojej własnej trójki dodało jedno adoptowane. W papierach nawet nie zastrzegli, że ma być zdrowe. W naszej szkole dziewczyny zbierają pieniądze i kompletują wyprawkę dla młodej samotnej mamy w ciąży. Kupują dla niej pieluszki, ubranka, dopytują się, czego jeszcze może potrzebować. I ta mama nie została sama, miała odwagę przyjąć swoje dziecko. Tak niewiele czasem wystarczy, żeby ocalić życie.

To jest właściwa droga. Ratować dzieci i wspierać ich mamy. Niezależnie od tego, jak potoczyły się ich losy, dlaczego i w jakim wieku zaszły w ciążę. Otaczać je i ich dzieci szacunkiem i troską, a nie wmawiać im, że mają prawo "wyboru". Bo przecież dla orędowników aborcji ten wybór jest tylko jeden - alternatywą dla utrzymania ciąży jest zabicie dziecka. 

Gdy czytałam pewien post nawołujący do walki o prawo kobiet do aborcji, w niewybrednych słowach obrażający ludzi, którzy się jej sprzeciwiają, zdumiały mnie i przestraszyły komentarze typu "Dziękuję za ten piękny post". Naprawdę, zmroziło mnie po prostu. Bo o treści tego posta wiele można byłoby powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest piękny. I znów, chcę wierzyć, że dziewczyny się po prostu zagalopowały w tej gorącej dyskusji, że popłynęły na emocjach, że jakby przyszło co do czego, to każda z nich stanęłaby murem za siostrą, przyjaciółką czy córką, która zdecydowała się zachować dziecko przy życiu nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach.

Wszystkie byśmy tym murem stanęły, prawda? Powiedzcie, że tak...






Tych, którzy chcą poczytać więcej o projekcie ustawy, odsyłam do strony Ordo Iuris: