Kiedy z początkiem Wielkiego Postu zmieniałyśmy z dziewczynami obrazki nad schodami, dotychczas jeszcze bożonarodzeniowe, jedna z królewien, przyjrzawszy się pachnącym jeszcze farbą drukarską plakatom, które z dumą przyniosłam do domu, zapytała mnie z delikatną nutką zniecierpliwienia: "Mamo, dlaczego u ciebie wszystko jest zawsze o Bogu?". Roześmiałam się wtedy i odpowiedziałam, że każdy ma po prostu swoje pasje. Co ja poradzę na to, że wszystko kojarzy mi się właśnie z Nim, że we wszystkim widzę Jego rękę, Jego plan, Jego zamysł, Jego obecność albo Jego obietnicę, że ciągle biegam na randki z Nim i nigdy nie mam dość, że wciąż czytam Jego słowa - więc one po prostu, że tak to ujmę, wdrukowują mi się w system.
Trochę jest ze mną jak z tym Jasiem, który na pytanie pani katechetki, co to jest: małe, mieszka w lesie i ma kolce, po chwili wahania podniósł rękę i powiedział: "Dla mnie to z opisu wygląda na jeża, ale jak panią znam, to pewnie chodzi o Pana Jezusa."
Od jakiegoś czasu, gdy jesteśmy na niedzielnej mszy dla dzieci w naszej parafii, z niecierpliwością i błyskiem w oku czekamy na czas modlitwy powszechnej po kazaniu. Intencje podają oczywiście dzieci, a my wytężamy słuch w oczekiwaniu na to, kiedy padną sakramentalne wezwania: a) za Pana Jezusa, b) za Pana Boga i/lub c) za wszystkich świętych. Jak dotąd nie zawiedliśmy się chyba ani razu - co tydzień pada przynajmniej jedno, czasem nawet dwa. Czekamy jeszcze na pełen komplet.
No co robić - skoro dzieci są w kościele, bohaterem Ewangelii był Pan Jezus, a przecież miały zapamiętać Jego słowa albo to, co zrobił, skoro rozmawiają z księdzem, a obok stoi pani katechetka, to wszystko im się kojarzy z Panem Jezusem. Trudno je winić - szczególnie mnie, której także wszystko się z Nim kojarzy.
Przypomniała mi się w związku z tym nasza rodzinna anegdota, oparta na jak najprawdziwszych faktach. Otóż kiedy poznaliśmy się z moim przyszłym mężem (ponad dwadzieścia lat temu!, sama w to nie wierzę...), gdy nasza znajomość zaczęła rozwijać się w coraz większym tempie i zmierzać w dość jednoznacznym kierunku, jego rodzice postanowili porozmawiać z synem poważnie o przyszłej synowej. Nie znam dokładnie przebiegu rozmowy, mogę tylko mieć nadzieję, że padło tam mnóstwo ciepłych słów pod moim adresem. Jednak po tym, co jak się domyślam było podsumowaniem moich wad i zalet (a w zasadzie nie mam pewności, czy wyszło na plusie...), rozmowa zeszła na tematy duchowe.
Mój przyszły zaczął opowiadać rodzicom o tym, że przeżyliśmy wspólnie niezwykle ważne dla nas rekolekcje (bagatela - dwumiesięczne!), że oboje stawiamy przede wszystkim na Boga, że On jest dla nas najważniejszy i że wspólna pasja do Niego jest tym, co najbardziej nas łączy. I chyba to przeważyło na moją korzyść, sądząc po słowach, w których ojciec przyszłego pana młodego podsumował całą rozmowę: "No cóż, najważniejsze, że macie wspólne hobby."
I nie sposób odmówić mu słuszności, choć akurat słowo "hobby" zdecydowanie nie oddaje istoty rzeczy. Bo przecież do dziś tym, co zbliża nas do siebie najbardziej, co inspiruje nas i wyznacza nam cele, co sprawia, że nasze marzenia podążają w tym samym kierunku, że nasz wspólny czas, wakacje, rozmowy, przyjaźnie, wspólnie czytane książki i słuchana muzyka, wreszcie cała nasza najzwyklejsza codzienność mają jeden wspólny mianownik - jest pasja w dążeniu do tego MIASTA NA GÓRZE, którego przebłyski po tej stronie rzeczywistości wciąż sprawiają, że nasze serca zaczynają bić mocniej, w oczekiwaniu na to, co dopiero ma się stać w pełni naszym udziałem. Że wciąż i wszędzie widzimy Jego obecność i Jego działanie.
Takie nasze wspólne skojarzenia.
Plakaty, które w tym roku zawisły w naszym domu,
są dostępne do pobrania bezpłatnie ze strony
Gdzie drukujesz, Gosiu?
OdpowiedzUsuńPo sąsiedzku, AG Poligrafia przy Matejki, czyli właściwie za płotem :-) Znają mnie już tam i drukują te moje plakaty niemal od ręki. Polecam.
UsuńA ja się dalej modlę się o takiego, z którym będę mieć WŁAŚNIE TAKIE wspólne hobby :))
OdpowiedzUsuńNa takiego to warto poczekać! :)
Usuń