Miałam w zeszłym tygodniu ogromną, a po części także niespodziewaną przyjemność mieszkać w ponad stuletnim wiktoriańskim domu naszych przyjaciół. Przyjeżdżając do nich w odwiedziny nie miałam pojęcia, jak piękny jest ich dom. Szczególnie zachwyciły mnie w nim stare drewniane schody i widok, jaki otwiera się przed stojącym na dole obserwatorem. Zobaczcie zresztą sami.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zobaczyła od razu symbolicznego, mitycznego wręcz znaczenia tych pięknych schodów, tego, w jaki sposób pokazują one ten wymiar rzeczywistości, który zazwyczaj pozostaje ukryty przed naszymi oczami, a który natychmiast rozpoznaje nasze serce. No bo powiedzcie sami, czy te schody nie są obrazem naszego życia? Dążymy przecież w górę, w stronę światła, krok po kroku zbliżając się do tego, co czeka na nas za ostatnim zakrętem schodów. I choć nie wiemy jeszcze, co to właściwie jest, coś ciągle pcha nas w górę i mówi nam, że warto się wspinać.
Przeczuwamy, że to jest to coś, czego szukamy całe życie, jakaś tajemnica, jakaś wspaniała nagroda za cały ten wysiłek, coś, co będzie spełnieniem naszych marzeń. Więcej nawet, gdy się tak wspinamy, mamy nadzieję, że to co znajdziemy na górze, przekroczy nasze oczekiwania. Że gdy dotrzemy na sam szczyt, przed naszymi oczami roztoczy się widok, który zapiera dech w piersiach. I słusznie, przecież zostało nam obiecane coś, czego "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2, 9). Coś, co przekracza nasze wyobrażenia.
Jednak jeszcze jedna rzecz zwróciła moją uwagę - to, że już samo wspinanie się po tych schodach daje radość, ich piękno samo w sobie jest nagrodą za podjęty trud. Dlatego wchodząc po nich na górę cieszyłam się każdym stopniem, tym, że jestem tu po prostu, właśnie teraz, w tym właśnie miejscu. I wiem, że to "teraz" także ma swoją wartość, choćby nie mogło nawet równać się z celem, do którego zmierzam.
Bo tak naprawdę nie chodzi tylko o to, żeby znaleźć się na szczycie, sama wędrówka także ma głęboki sens. Nie chodzi o to, żeby przeczekiwać to życie, przetrwać je jedynie w oczekiwaniu na to, co ma dopiero nadejść. Obiecane nam życie wieczne nie zacznie się przecież dopiero po naszej śmierci - ono zaczęło się z początkiem naszego życia.
I właśnie trwa.
Tak, schody i drzwi mają w sobie tajemnicę... Kocham je fotografować :)
OdpowiedzUsuńJa bym powiedziała, że schody mają znaczenie raczej mistyczne niż mityczne; taka mistyka schodów :) Mistyka codzienności, zwyczajnych przedmiotów i zwykłych działań...
Mogą być i schody mistyczne :-) Choć bardziej myślałam tu o micie jako o pewnej uniwersalnej opowieści, która ma wyjaśniać rzeczywistość i stanowić komentarz do ludzkiej kondycji. Takie rozumienie mitu skojarzyło mi się z książeczką pt. "Epic: The Story God Is Telling" Johna Eldredga, moje serce zgadza się z zawartymi w niej intuicjami. Choć akurat z autorem nie zawsze się zgadzam, czego nie omieszkałam mu przy okazji napisać :-)
UsuńTaki schody w domu? Wyglądają, jakby był to jakiś dworek. Piękna inspiracja!
OdpowiedzUsuńTak, są naprawdę piękne! Tylko pozazdrościć gospodarzom.
UsuńNaprawdę klasa, schody robia pionurujące wrażenie :)
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący blog.
OdpowiedzUsuń