czwartek, 19 marca 2015

Bunt dwulatka

Od jakiegoś czasu przechodzimy fazę buntu z kolejnym dwulatkiem. To już czwarty raz! Nie mogę się powstrzymać od uśmiechu, gdy widzę, jak książkowo to znów przebiega... Takie przewidywalne, że aż słodkie. Coś się maluchowi nie spodoba, mama czegoś nie pozwoliła, albo po prostu zmęczenie wzięło górę - i od razu pac na kolanka, pozycja ślimaka, buzia ukryta w rączkach i burzy złotych loczków. I jak tu się na takiego ślimaczka gniewać?


Nie czytałam zbyt dużo na ten temat, bo ja w ogóle nie jestem za bardzo z tych mam czytających podręczniki psychologiczne o wychowywaniu dzieci, ale przecież i tak intuicyjnie widać, że ten etap jest maluchowi bardzo potrzebny. To kolejna faza wchodzenia w samodzielne istnienie - najpierw w wymiarze fizycznym, gdy jej organizm został odcięty od dostawy tlenu i pożywienia z mojego organizmu w momencie narodzin, a teraz na poziomie psychicznym i emocjonalnym, gdy zaczyna coraz bardziej zdawać sobie sprawę z tego, że może decydować o sobie samej beze mnie. I tym pierwszym próbom samostanowienia towarzyszy oczywiście sprawdzanie granic i mojej reakcji.

Wiem jednak, że w tym wszystkim jej małe serduszko potrzebuje najbardziej pewności, że może spróbować swoich sił i że mama się za to nie obrazi. Że nie odejdzie, że będzie tuż przy niej. Że może eksperymentować i odkrywać rzeczywistość nie bojąc się, że mnie utraci. Bo o tym, że takie eksperymenty mogą być niebezpieczne, wiem na razie tylko ja...

I choć czasem jest mi oczywiście przykro, gdy moja mała królewna jest obrażona, to biorę to na siebie. Wolę, żeby zabolał mnie jej wyrzut i zagniewane oczka, gdy nie rozumie mojego zakazu, niż żeby się przekonała, co mogłoby się stać, jeśli pozwoliłabym jej zbliżyć rączkę do ognia, rzucić o ziemię szklaną miseczką, wylać na siebie gorącą herbatę, czy wybiec na ulicę za piłką...

Bo czy i z nami nie jest dokładnie tak samo? Choć mamy po kilkadziesiąt lat, wciąż nie wyrośliśmy z buntu dwulatka wobec naszego Ojca. Gniewamy się na Niego, że niby "nie wysłuchuje naszych modlitw", że "ciągle same zakazy", że "trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać" (J 6, 60). A On doskonale wiedział, że gdy da nam wolną wolę, sam będzie też musiał ponosić jej konsekwencje. I woli być zraniony naszym buntem, niż pozwolić nam na nasze głupie pomysły, które mogą nas pozbawić nie tylko szczęścia, zdrowia, albo i życia, ale nawet całej wieczności. Podobno jak Bóg chce kogoś ukarać, to spełnia jego prośby...

I na końcu to my jesteśmy śmieszni z tą naszą obrażoną miną, zbuntowani wobec Słowa, które daje pełnię życia i wolności, przekonani o tym, że my wiemy lepiej, że już my lepiej urządzilibyśmy ten świat. A On patrzy na nas z pobłażliwym uśmiechem i nie chowa w sercu urazy za to wszystko, czym Go ranimy - za nieufność, podejrzliwość, oskarżenia i bunt. Bo kocha nas, te swoje głupiutkie dzieci, którym się wydaje, że zjadły wszystkie rozumy.


Przytulam więc mocno moją małą królewnę, całuję wydęte usteczka i mówię jej do uszka o tym, jak bardzo ją kocham. Czekam, aż moje słowa dotrą do jej serca. I już po chwili czuję, jak schodzi z niej całe napięcie, a jej małe rączki obejmują mnie za szyję i przytulają z całej siły. Jej też bardziej zależy na mnie, niż na rozsypaniu czekoladowych kuleczek po całej kuchni...

I kiedy tak sobie siedzimy, mam wrażenie, że Bóg mówi do mojego serca o swojej miłości. O tym, że nie zważa na moje dąsy, nie gniewa się o moje głupie myśli. Że choć Go boli moja nieufność, woli sam być zraniony, niż pozwolić, żebym mnie coś się stało, żebym naraziła się na niebezpieczeństwo. Że nie pozwoli mi włazić w pokrzywy, ani sięgać po jabłko z drzewa, w którego liściach ukrywa się wąż. Choćbym Mu krzyczała w twarz, że mnie nie rozumie, że ja wiem lepiej, że musi mi pozwolić!...

Bo wie, że nie potrafię się oprzeć Jego miłości, że zależy mi na niej bardziej, niż na czymkolwiek innym. Że tak jak św. Paweł, wszystko inne uznaję za śmieci (Flp 3, 8).

Ale przede wszystkim dlatego, że jest po prostu dobrym Ojcem.

Miłosierny jest Pan i łaskawy, 
nieskory do gniewu i bardzo łagodny. 
Nie wiedzie sporu do końca
i nie płonie gniewem na wieki. 
Nie postępuje z nami według naszych grzechów 
ani według win naszych nam nie odpłaca. 
Bo jak wysoko niebo wznosi się nad ziemią, 
tak można jest Jego łaskawość dla tych, co się Go boją. 
Jak jest odległy wschód od zachodu, 
tak daleko odsuwa od nas nasze występki. 
Jak się lituje ojciec nad synami, 
tak Pan się lituje nad tymi, co się Go boją. 
(Ps 103, 8-13)



4 komentarze:

  1. Mnie też zawsze porusza nasza wspólnota z Panem Bogiem jako Ojcem...Ja czytuję poradniki o wychowaniu, ale zawsze uważam, że najlepszym z nich jest Biblia...Kiedy mam kłopoty z dziećmi, przypominam sobie Jego kłopoty z narodem wybranym - i tak sobie myślę, że czego jak oczekuję? Skoro On dopuszcza mnie wspólnoty doświadczeń w lęku o dziecko, w cierpieniu odrzucenia...Jego przykład uczy najlepiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty w ogóle miewasz kłopoty z dziećmi? Jakoś nie widziałam... :-)

      Usuń
  2. Irenka :A mnie Agniesia ostatnio otworzyła na bardzo czułe i wrazliwe uczucia macierzyńskie. Kiedy zobaczylam z jaką ufnością przytuliła się do Zbyszka, wzruszyłam się i miałam wrażenie, ze jakaś część mojego serca została uleczona z braku ufności, że będziemy rodzicami..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie myślę, że Bóg często posługuje się dziećmi, żeby nas przez nie ukochać, mówić do nas, uczyć nas, pocieszać. Przytulenie dziecka to jak balsam na duszę, potrafi ukoić wszelkie żale i smutki, prawda?

      Usuń