sobota, 30 maja 2015

Zagięcie czasoprzestrzeni

27 maja 2015 roku, Katedra św. Jana Chrzciciela w Turynie.


Stajemy przed Całunem i nagle następuje zagięcie czasoprzestrzeni - stoimy przed grobem w Jerozolimie, jest I wiek naszej ery. Przybiegliśmy tu razem z Piotrem i Janem i zza ich pleców patrzymy na to samo płótno, które zobaczyli po raz pierwszy w poranek zmartwychwstania.

Cała rzeczywistość się rozmywa, poza tym, co widzimy, nie ma już nic. Jakąś niewielką częścią świadomości rejestrujemy obecność innych ludzi wokół, początkowo nawet przez głowę przebiegają jeszcze myśli o tym wszystkim, co wiemy o Całunie z badań i opracowań naukowych, mnóstwa przeczytanych o nim książek i obejrzanych filmów dokumentalnych... Ale potem czas się zatrzymuje, a do głosu dochodzi to coś najgłębszego w nas, co rozpoznaje obecność, której rozumowo nie da się ogarnąć.

Wszystkie inne zmysły się wyciszają, pozostaje tylko wzrok, chłonąc wizerunek, który pozostanie w nas już na zawsze, jakby zapisany na siatkówce oka. Po godzinie z ogromnym trudem odrywamy się od tego, co widzimy, trzeba dać miejsce innym, choć serce boli, jakby wyrywano je z piersi... Wychodzimy z katedry, powoli wracamy do rzeczywistości. Ale od tej chwili nasze myśli biegną już dwutorowo - jesteśmy tu i teraz, w naszej czasoprzestrzeni, a jednocześnie w tle cały czas pozostaje to, czego byliśmy świadkami tam, w Turynie - "Widzieliśmy Pana" (J 20, 25).

Po omacku

Spacer po okolicy. Bogactwo wzorów i kolorów świata, który został dla nas stworzony i dany nam z taką hojnością, aby zachwycał nasze serca i pozwalał odnajdywać swego Stwórcę.

Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, 
On, który jest Panem nieba i ziemi, 
nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką
 i nie odbiera posługi z rąk ludzkich,
jak gdyby czegoś potrzebował, 
bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko. 
On z jednego [człowieka] wyprowadził cały rodzaj ludzki, 
aby zamieszkiwał całą powierzchnię ziemi. 
Określił właściwie czasy i granice ich zamieszkania, 
aby szukali Boga, czy nie znajdą Go niejako po omacku. 
Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. 
Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. 
(Dz 17, 24-27).





poniedziałek, 18 maja 2015

Jutro

"- Czyż to nie cudownie, Marylo, że jutro następuje nowy dzień, w którym nie uczyniłam jeszcze żadnego głupstwa?
- Jestem pewna, że popełnisz niejedno - rzekła Maryla. - Pod tym względem nikt ci nie dorówna.
- Wiem o tym - przyznała Ania żałośnie. - Ale czy Maryla zauważyła u mnie ten pocieszający objaw? Nigdy dwukrotnie nie popełniam tego samego błędu!
- Niewiele na tym zyskujesz, jeśli wymyślasz coraz to nowe.
- Ależ, Marylo! Chyba musi być granica dla błędów, jakie jedna osoba może uczynić, więc, kiedy popełnię już wszystkie, musi przecież nastąpić koniec. Jest to stanowczo myśl bardzo pocieszająca."

(Lucy Maud Montgomery, Ania z Zielonego Wzgórza, Warszawa, 1956)

Uwielbiam ten optymizm nowego poranka, świeżego jak rosa o brzasku dnia, dającego nową nadzieję i zapał do stawiania czoła wszystkiemu, co nadejdzie. Powalającego zapomnieć o tym, co było - co nam się nie udało, w czym zawiedliśmy. I zacząć od nowa, kolejny raz.

Dar nocy, która zakrywa jak płaszczem nasze porażki, głupstwa i błędy, to dar miłosierdzia naszego Ojca dla nas: "Jak odległy jest wschód od zachodu, tak daleko odsuwa od nas nasze występki" (Ps 103, 12). Jakże jestem za niego wdzięczna! I jak często z niego korzystam...

I tak sobie myślę, że dzieci mają w sobie tak niezwykłą gotowość do przebaczania nam naszych błędów, że chyba można ją przyrównać do tego, co jest w sercu naszego Ojca wobec nas - odbiciem Jego miłosierdzia. Tak szybko zapominają, tak chętnie dają nam nową szansę. Nie noszą w sercu urazy, wciąż pozostają wobec nas ufne, wciąż gotowe przyjmować wszelkie dobro z naszej ręki, nie zważając na nasze porażki...

Więc i ja pocieszam się dziś myślą, że "chyba musi być granica dla błędów, jakie jedna osoba może uczynić". Cóż mi zresztą przyjdzie z załamywania rąk nad sobą - bądź co bądź, będę musiała ze sobą wytrzymać aż do śmierci! Lepiej więc wziąć się w garść i mocno uchwycić nadziei, że "jutro" otwiera się wciąż przed nami jak niezapisana karta, jak kolejna szansa dana nam przez Ojca.

Który mocno wierzy w to, że damy radę.





środa, 13 maja 2015

Gdyby...

Mówi się, że historia jest nauczycielką życia. I niewątpliwie tak jest, tyle że wiele zależy od uczniów...

Byliśmy ostatnio na grobie pradziadka naszych dziewczynek, ułana, który zginął na Zamojszczyźnie w kampanii wrześniowej. Patrząc na krzyż na jego grobie, stojący w rzędzie wielu innych grobów tych, którzy wtedy zginęli, bestialsko i tchórzliwie zamordowani, opowiadaliśmy naszym dzieciom tę straszliwą historię, a w oczach wyraźnie stawał nam kadr z przeszłości, na którym prababcia Zosia jako młoda dziewczyna stoi w tym samym miejscu, nad grobem swojego męża.

Duma z tak szlachetnej historii naszej rodziny miesza się w naszych sercach z żalem za tymi, którzy musieli odejść tak młodo, żalem, że odebrano ich nam i naszym dzieciom, które nie mogły poznać swojego pradziadka. Żalem z powodu dzieciństwa babci i jej siostry, które musiały wychowywać się bez ojca, i to w czasie wojny. I z powodu tysięcy innych dzieci z Zamojszczyzny, które zostały poddane eksterminacji w trakcie bezwzględnej akcji ludobójstwa przeprowadzonej na tych terenach.


Gdy odjeżdżaliśmy z cmentarza, który powstał w miejscu, gdzie pogrzebano żołnierzy września, zadawaliśmy sobie pytania, jak to wszystko było możliwe, skąd się wzięło w człowieku tyle podłości... I co zrobić z tymi wspomnieniami dzisiaj? Co z gniewem, żalem, poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości, nie tyle ze względu na nas samych, co z powodu tych, którzy doświadczyli wtedy tyle zła... 

I wtedy na niebie nad naszymi głowami pojawiła się odpowiedź: tęcza, znak nadziei i obietnicy, przymierza Boga z człowiekiem: "Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną a ziemią. A gdy rozciągnę obłoki nad ziemią i gdy ukaże się ten łuk na obłokach, wtedy wspomnę na moje przymierze, które zawarłem z wami i z wszelką istotą żywą, z każdym człowiekiem" (Rdz 9, 13-15).

Gdybyśmy potrafili zawrzeć ze sobą takie przymierze, człowiek z człowiekiem... Wziąć sobie głęboko do serca to, co pokazuje o nas historia. I postanowić, że to się już nigdy nie zdarzy. Że nie poddamy się podłości i całemu potencjałowi zła, do jakiego jesteśmy zdolni. A potem spojrzeli, każdy z nas, na własne życie. I postanowili odwrócić się od tego wszystkiego, co w historii naszego życia świadczy przeciwko nam. Zostawili za sobą całą naszą ciemność...

Jesteśmy przecież dziećmi światłości (1 Tes 5,5).






wtorek, 5 maja 2015

Czas honoru

Byliśmy w ten majowy weekend świadkami dwóch niezwykłych wydarzeń - oto dwie pary młodych ludzi śmią porywać się na niemożliwe i przyrzekają sobie miłość do końca życia. Wbrew powszechnej dziś opinii, zgodnie z którą (wybrać właściwe:) (a) tego się nie da zrobić i/lub (b) to nie ma sensu, bo po co? A oni idą za swoimi marzeniami i chcą sprawić, by to, co niemożliwe, stało się rzeczywistością ich życia. I co więcej, mają wszelkie dane ku temu, by dopiąć swego! Bo przecież nie swoimi siłami dążą do tego celu.

Tak niewielu ludzi ma dziś odwagę marzyć o wielkich rzeczach. Nie o jakichś tam samochodach, gadżetach czy zagranicznych podróżach, ale o tym, co jest w życiu do osiągnięcia najważniejszego - o miłości do śmierci, wierności, prawdzie, szlachetności i honorze. O tym, że można dotrzymać danego słowa i kochać na całe życie, żeby stworzyć tą miłością prawdziwy dom, w którym będzie przekazywane życie. Że można przeciwstawić się brakowi nadziei, pustce i rozpaczy, w której pogrąża się dzisiejszy świat, niezdolny uwierzyć, że prawdziwa miłość jest możliwa. Bo przecież na tym polega wielkość człowieka, że potrafi przekraczać samego siebie i odnajdować w sobie odblask chwały Ojca. 


Te dwie młode pary wysoko stawiają sobie poprzeczkę - i być może to jest właśnie gwarancją tego, że im się uda. Od początku mierzą wysoko i dobrze rozumieją, że walczą o wielką stawkę. Żadne z nich nie zakłada, że to jest obietnica "na czas nieokreślony", że jakby co, zawsze można wymienić partnera na "lepszy model". Mają odwagę wybrać raz na zawsze, żeby stawać się dla siebie nawzajem drogą do świętości. Dlatego podejmując to wyzwanie, od samego początku stawiają na Tego, który nigdy ich nie zawiedzie, którego błogosławieństwa mogą być pewni - są przecież Jego dziećmi.

Przyłączamy się więc do słów modlitwy, jaką wypowiedzieli rodzice jednej z tych par młodych marzycieli:

Niech was Pan błogosławi i strzeże.
Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad wami, 
niech was obdarzy swą łaską. 
Niech zwróci ku wam oblicze swoje 
i niech was obdarzy pokojem.
(por. Lb 6, 24-26)

 Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.
(Łk 1, 37)