Byliśmy ostatnio na grobie pradziadka naszych dziewczynek, ułana, który zginął na Zamojszczyźnie w kampanii wrześniowej. Patrząc na krzyż na jego grobie, stojący w rzędzie wielu innych grobów tych, którzy wtedy zginęli, bestialsko i tchórzliwie zamordowani, opowiadaliśmy naszym dzieciom tę straszliwą historię, a w oczach wyraźnie stawał nam kadr z przeszłości, na którym prababcia Zosia jako młoda dziewczyna stoi w tym samym miejscu, nad grobem swojego męża.
Duma z tak szlachetnej historii naszej rodziny miesza się w naszych sercach z żalem za tymi, którzy musieli odejść tak młodo, żalem, że odebrano ich nam i naszym dzieciom, które nie mogły poznać swojego pradziadka. Żalem z powodu dzieciństwa babci i jej siostry, które musiały wychowywać się bez ojca, i to w czasie wojny. I z powodu tysięcy innych dzieci z Zamojszczyzny, które zostały poddane eksterminacji w trakcie bezwzględnej akcji ludobójstwa przeprowadzonej na tych terenach.
Gdy odjeżdżaliśmy z cmentarza, który powstał w miejscu, gdzie pogrzebano żołnierzy września, zadawaliśmy sobie pytania, jak to wszystko było możliwe, skąd się wzięło w człowieku tyle podłości... I co zrobić z tymi wspomnieniami dzisiaj? Co z gniewem, żalem, poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości, nie tyle ze względu na nas samych, co z powodu tych, którzy doświadczyli wtedy tyle zła...
Gdybyśmy potrafili zawrzeć ze sobą takie przymierze, człowiek z człowiekiem... Wziąć sobie głęboko do serca to, co pokazuje o nas historia. I postanowić, że to się już nigdy nie zdarzy. Że nie poddamy się podłości i całemu potencjałowi zła, do jakiego jesteśmy zdolni. A potem spojrzeli, każdy z nas, na własne życie. I postanowili odwrócić się od tego wszystkiego, co w historii naszego życia świadczy przeciwko nam. Zostawili za sobą całą naszą ciemność...
Jesteśmy przecież dziećmi światłości (1 Tes 5,5).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz