sobota, 12 września 2015

Przedsmak

Nie macie czasem wrażenia, że jedną z największych plag dręczących ludzkość po upadku jest porównywanie się z innymi? Wystarczy pomyśleć o pierwszych braciach, z których jeden złym okiem popatrzył na drugiego i... wszyscy wiemy, czym to się skończyło. A dziś wciąż tak samo - porównujemy nasz stan materialny, nasze obdarowanie i możliwości, nasz wygląd, nasze dzieci i ich osiągnięcia, ich obdarowanie i ich wygląd... Błędne koło. Właściwie trudno znaleźć w naszym życiu coś, czego nie porównujemy z innymi.

I jeśli ci inni są dla nas inspiracją do stawania się lepszymi ludźmi, to może nawet mieć to jakiś sens. Ale kiedy skutkiem tego porównywania się jest smutek, żal, zazdrość, zniechęcenie, które odbiera nam radość życia - to wtedy niszczy nas to i sprawia, że zamiast być sobą, próbujemy stawać się kimś innym. I jednocześnie odrzucając samych siebie - tracimy swoją tożsamość, rozmywamy się i znikamy... jakbyśmy po trosze wyrzekali się własnego istnienia.

Zastanawiam się, skąd bierze się w nas ten mechanizm. Co każe nam wciąż odmierzać swoją wartość względem wartości drugiego człowieka? Może to, że zapomnieliśmy już, kim naprawdę jesteśmy, jaka jest nasza prawdziwa tożsamość i godność? Że jesteśmy królewskimi dziećmi, dziedzicami Królestwa, że zostaliśmy stworzeni, by cieszyć serce naszego Ojca, który nie porównuje swoich dzieci, dla którego każdy z nas jest bezcenny, bo w każdym z nas jest odbicie Jego istoty...


Świat narzuca nam swoją interpretację nas samych - jesteś wart tyle, ile masz, ile osiągnąłeś. Tylko że takie postawienie sprawy straszliwie nas pomniejsza, jest poniżej godności człowieka. Odzieramy sami siebie z wielkości wpisanej w nas jako dzieci naszego Ojca i próbujemy sami wypracować i udowodnić swoją wartość na podstawie stanu naszego posiadania. Kolejne ćwiczenie zupełnie bez sensu, bo przecież na początku otrzymaliśmy wszystko za darmo (por. Rdz 1,26), dopiero później zaczęliśmy do tego przypinać metki z ceną...

Patrzę dziś na swoje dzieci i znów uczę się od nich najprostszej radości istnienia, po prostu bycia zamiast tego ciągłego mienia... One nie potrzebują niczego mieć, żeby wiedzieć, że są. Nikogo nie udają, z nikim się nie porównują, nie starają się być kimś innym. Nigdzie nie biegną, nigdzie się nie spieszą, niczego nie muszą udowadniać. Po prostu są. 

I odkrywam w tej prostocie przepastną głębię, która mówi o tym, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy... 

Przedsmak wieczności. 




1 komentarz:

  1. Niech słaby powie mam moc
    Biedny wyzna wszystko mam
    Ślepy mówi widzę znów
    we mnie to uczynił Bóg
    :)

    OdpowiedzUsuń