poniedziałek, 30 maja 2016

Sztuka wyboru

Złapaliście (a może raczej powinnam zapytać: złapałyście) się kiedyś na tym, że gdy już uda się wygospodarować czas na zabawę z dziećmi, zaczynacie od sprzątania w ich pokoju? Od zbierania rozrzuconych klocków, szukania zgubionych kawałków układanki, ustawiania książek na półce? Że nie wspomnę o rozsypanych na dywanie koralikach czy zdrapywaniu plasteliny ze stolika, krzesełka, komody na ubrania, kaloryfera, klamki, tudzież spodu rzeczonego dywanu? Mnie w każdym razie zdarzyło się to nie raz, ale gdy uświadomiłam sobie to przy którejś okazji, zatrzymałam rękę sięgającą już po leżący w kącie klocek Lego i powiedziałam sobie: basta! To miał być czas na zabawę, czas zainwestowany w relację, w bycie razem, czyli najprościej mówiąc - miało być fajnie! A sprzątanie, jak wiadomo, fajne nie jest.

Dlatego gdy wczoraj postanowiliśmy pograć w ogrodzie w rzutki z młodszymi królewnami, zdecydowanie i bezlitośnie dla swojego poczucia estetyki i potrzeby ładu i porządku powstrzymałam palącą chęć poszukiwania zagubionej czerwonej strzałki i czym prędzej pobiegłam z dziećmi do ogrodu, by tam schronić się przed pokusą zmarnowania kolejnych piętnastu minut na przewracanie wszystkiego do góry nogami w pokoju dziewczynek, bo jak znam siebie zanim bym się obejrzała przerodziłoby się to zapewne w gruntowne porządki połączone z precyzyjną segregacją zabawek i układaniem ich w pudełka, pudełeczka i szuflady.


Co prawda potem przerzuciłyśmy się na grę memory, która jak wiadomo polega na porządkowaniu rozłożonych kart w pary - ale nie wszystko od razu, potrzebuję jeszcze chwilę czasu. Na razie nie są to, mam nadzieję, objawy kliniczne, a przecież nie można zbyt wiele wymagać od osoby poniekąd uzależnionej od porządku i harmonii, dla których widzę także głębsze uzasadnienie. Pracuję jednak nad tym, żeby nie żądać jej umiłowania od wszystkich wokół, szczególnie od dzieci, które przecież są albo czyste, albo szczęśliwe. 

Wpadł mi niedawno w oko w internecie mem o takiej treści: "Brudne naczynia dowodzą, że moja rodzina jest nakarmiona. Pełny kosz oznacza, że sprzątam. Zabałaganiona podłoga, że dzieci dobrze się bawią. Stos prania świadczy o tym, że moja rodzina ma czystą odzież. Mokra podłoga w łazience, że dzieci właśnie brały prysznic. Więc następnym razem, kiedy przyjdziesz do nas, zastanów się, zanim ocenisz. Jeśli przychodzisz zobaczyć się z nami, zapraszamy. Jeśli przychodzisz obejrzeć dom, umów się wcześniej."

Przypomniał mi się akurat wtedy, gdy przed dołączeniem do zabawy z moimi królewnami musiałam najpierw zwalczyć swoje odruchy pierwotne, by umyć im buzie i ręce, uczesać porządnie włosy, a potem jeszcze zetrzeć kurz z parapetu. Pomyślałam sobie, że właściwie pojęcia nie mam, po co to robię, co ja sobie - albo może innym - chcę udowodnić? Że może za dużo się naoglądałam pięknych, wymuskanych wnętrz, czystych dzieci w nieskazitelnych ubrankach, eleganckich mam ze świeżo położonym lakierem na paznokciach... A przecież prawdziwe życie tak nie wygląda. Choćbyśmy nie wiem jak udawali przed wszystkimi wokół, że mamy wszystko pod kontrolą, a zdjęcia naszego domu i naszych dzieci zrobione o dowolnej porze dnia i nocy nadawałyby się bez retuszu do zamieszczenia w kolorowym magazynie wnętrzarskim.

I przypomniał mi się jeszcze taki filmik:


Nie muszę chyba pisać, że gdy go oglądam, mam zaciśnięte gardło i robi mi się podejrzanie wilgotno w okolicach oczu...

Świętowaliśmy w tym tygodniu uroczystość Bożego Ciała, dzień, w którym szczególnie wyraźnie widać, jak bardzo Bóg chce być z nami, blisko, w naszym świecie, w naszym życiu, z naszymi umorusanymi dziećmi i niemniej umorusanymi duszami. Nie czeka, aż posprzątamy, wymyjemy się, wyprasujemy koszule i wyrzucimy z naszego życia wszystkie śmieci, nie czeka, aż będziemy doskonali - bo prawdę mówiąc po prostu nigdy by się tego nie doczekał. Wie, że musi wybrać między bliskością z nami a żądaniem naszej świętości. I przychodzi do nas, nie zważając na nasz brud i nędzę. 

I pomyślałam sobie, że tak samo trzeba nam podchodzić do naszych dzieci, do siebie nawzajem, do życia w ogóle. Kochać je - tak dzieci, samych siebie, innych wokół, jak i samo życie - takim, jakie jest, z całym jego bałaganem, nieuporządkowaniem, niedoskonałością. Nad porządek wybrać bliskość, nad nieskazitelny dom - wspólny czas, nad czyste paznokcie i kołnierzyki - radość z przebywania razem. Kochać tak, jak sami zostaliśmy ukochani przez naszego Ojca. Oto właśnie sztuka wyboru.

Bo przecież On wybrał nas, pomimo wszystko.


Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, 
że Chrystus umarł za nas, 
gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.
(Rz 5, 8)



2 komentarze:

  1. Jaki prawdziwy post.... Tym bardziej cenny, ze na blogach często widzi się właśnie takie wnętrza jakby prosto z salonu meblowego. I nawet "bałagan" nie wygląda tam jak bałagan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację z tym bałaganem, prawdziwy musi powstać samoczynnie, inaczej wygląda podejrzanie sztucznie :)

      Usuń