wtorek, 10 listopada 2015

Czas i wieczność

W ostatni weekend, jeszcze w oktawie Wszystkich Świętych i tuż przed Świętem Niepodległości, zabraliśmy dzieci na wyprawę, która miała im uświadomić i przypomnieć historię naszego kraju, tak mocno splecioną z historią naszej rodziny. Nie była to bynajmniej radosna wycieczka, ale też naszym zamiarem było poniekąd stanięcie w kontrze do bezmyślnego hedonizmu naszych czasów, wyrwanie się z tego wirtualnego świata, w którym zdarza się nam czasem utknąć i który odbiera nam zdolność do patrzenia na rzeczywistość z właściwej perspektywy. I chyba nam się udało, bo i my sami, i nasze dzieci wciąż jeszcze jesteśmy pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczyliśmy. 

Auschwitz-Birkenau. W księdze zgonów odnaleźliśmy nazwisko księdza Kazimierza, który zginął tam bestialsko zamordowany przez nazistów. Piekło na ziemi, które każe zadawać pytania o to, co się stało z człowiekiem? Jak mogło dojść do tak potwornych zbrodni? Nieprawdopodobne zezwierzęcenie oprawców i absurdalność założeń, którymi się kierowali, każe pytać o to, co kazało im wyprzeć się swojej tożsamości - przecież mieli nosić w sobie obraz Stwórcy...

Ale choć chcielibyśmy myśleć, że to, co się tam stało, to już przeszłość, historia, że raz potępiwszy te zbrodnie, nie pozwolimy, by coś podobnego kiedykolwiek znów miało miejsce... nie uciekniemy przed świadomością tego, że nasze własne pokolenie, nasza własna cywilizacja, która wyparła się swoich chrześcijańskich korzeni, jest dziś winna jeszcze gorszych zbrodni, jeszcze większych okrucieństw i straszliwszej kaźni, jaką zgotowaliśmy wielokrotnie większej liczbie niewinnych ludzkich istnień, niż ta, która zginęła w komorach gazowych. Tak właśnie wygląda świat bez Boga - dzieci zabijane przez własne matki w majestacie prawa. Piekło na ziemi.

Po tym, co zobaczyliśmy, został w nas i naszych dzieciach smutek. Myślę, że to dobrze, bo inaczej niż "smutek tego świata, który sprawia śmierć", "smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się potem nie żałuje" (2 Kor 7,10). Nie trzeba przed nim uciekać, trzeba go przyjąć i pozwolić mu wykonać w nas pracę, do jakiej został przeznaczony.

Żeby jednak nie pogrążyć się w nim całkowicie i nie pozwolić rozpaczy zbierać w nas żniwa destrukcji, następnego dnia pojechaliśmy w zgoła przeciwnym kierunku - w stronę nadziei. Wadowice, miejsce urodzin Karola Wojtyły, gdzie, jak mówił, wszystko się zaczęło. Początek jego drogi do świętości, którą dziś można prześledzić we wspaniałym nowym Muzeum Domu Rodzinnego Jana Pawła II. Nasze dzieci były zachwycone, my również. Widać, że zaprojektowali to miejsce ludzie, którzy rozumieją duchowość naszego Papieża i potrafili oddać tak jego mistycyzm, jak i poruszającą prostotę codziennego życia. 

Wychodziliśmy z tego domu z nowym zapałem do tego, by podjąć życie z wszystkimi jego wyzwaniami. By zdążyć jeszcze zrobić w nim jak najwięcej dobra, choć nasze możliwości wydają się ograniczone, a czas krótki. I wciąż ucieka... Możemy jednak zdążyć, jeśli przekroczymy próg nadziei, nie damy się pokonać zwątpieniu i uwierzymy, że każde dobro się liczy, choćby najmniejsze. Każde jest częścią królewskiego dzieła, które stanie się częścią większej całości, choć jeszcze jej nie widzimy. I nie zostanie nigdy zapomniane.

A więc - wstańcie, chodźmy!








7 komentarzy:

  1. bardzo wartosciowa wycieczka. Tez byliśmy w tym roku w tamtych rejonach i zwiedzilismy Wadowice. Na Auschwitz nasze dzieci sa za male, ale z pewnoscią je kiedys tam zabierzemy. Pozdrawiam i zyczę miłego dnia:) Natalia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie trzeba, choć nie jest to miejsce, które będziecie miło wspominać. Co prawda widzieliśmy tam ludzi zza granicy robiących sobie pamiątkowe selfie z uśmiechem na twarzy i komorami gazowymi w tle... Chcę myśleć, że przytłoczył ich absurd tego, co zobaczyli i że nie była to bezmyślność, ale próba wyparcia realności tak potwornego zła.

      Usuń
  2. A ja w ten weekend byłam u Faustynki. Mam daleko do Krakowa, więc wiedziałam, że jak już tam będę, to MUSZĘ zajechać do Łagiewnik. Weszłam do kaplicy i... wzruszyłam się. Takie spotkanie, że od razu wszystko się ustawia na właściwym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to pozazdrościć. Następnym razem uściskaj Faustynkę od nas :-)

      Usuń
  3. A ja pierwszy raz od 5 lat nie poszedłem na marsz niepodległości , nie zrobiłem ani jednego zdjęcia choć niektórzy znajomi liczyli na kolejną fotorelację, ale nie miałem nikogo do opieki nad najmłodsza córką, żona w pracy, synowie wybyli już w południe :), jak nigdy miałem czas... dużo czasu, cały dzień i Bóg mi go zaplanował po swojemu bo właśnie na dzisiaj Kumran ustalił termin próby:)

    OdpowiedzUsuń