środa, 25 listopada 2015

Spokojny sen

Nie macie czasem wrażenia, że czas przyspiesza w miarę, jak jesteśmy coraz starsi? Kiedyś tydzień wydawał mi się wiecznością, byłam przekonana, że w tydzień jestem w stanie zrobić właściwie wszystko. Ciągnął się po horyzont, następny weekend ginął gdzieś w mrokach przyszłości, która miała nadejść dopiero kiedyś. Dziś tydzień mija mi jak jeden dzień, miesiąc jak tydzień, a rok... no cóż, powiem tylko, że gdyby nie to, że jestem tłumaczem przysięgłym i muszę kojarzyć, jaka dziś data, kiedy wpisuję dane do repertorium, jakby mnie kto zapytał znienacka, który to rok, miałabym zapewne wątpliwości.


Poniekąd to może i dobrze, czas staje się dla nas względny, podobnie jak dla naszego Ojca, w którego oczach tysiąc lat jest jak wczorajszy dzień, który minął (por Ps 90,4). Jego przemijanie już tak nie przeraża, bo czas, tak jak wszystko inne, przybiera wreszcie funkcję służebną wobec tego, co naprawdę ma znaczenie. Na pierwszy plan wysuwają się rzeczy pierwsze - first things first, jak mawiają Anglicy. Czas, który kiedyś wypełniał się tysiącem różnych spraw, dziś służy do spędzania go na tym, co najważniejsze - na miłości. We wszystkich jej wymiarach.

Miłość liczona czasem. W jej świetle powoli i stopniowo z naszego życia usuwają się różne drobne złodziejaszki - telewizory, tablety, smartfony, bezwartościowe książki czy filmy. Nasze wybory coraz mocniej się precyzują, a nasze widzenie nabiera klarowności. I choć świat podsuwa nam wciąż niekończącą się ilość opcji spędzania czasu i najróżniejszych gadżetów służących do tego celu, coraz łatwiej jest wybierać po prostu miłość. Nic tak nie karmi naszego serca, nic nie daje takiego poczucia spełnienia i tak głębokiej radości. Popróbowawszy tego i owego, na końcu przekonujemy się, że z nią nic po prostu nie może się równać. 

Każdego wieczoru staram się więc zrobić rachunek sumienia z czasu. Ile z tych kilkunastu godzin, które właśnie minęły, spędziłam na kochaniu? Ile z niego poświęciłam na ważne, głębokie rozmowy czy na układanie puzzli albo usypianie lal i misiów, na towarzyszenie drugiemu człowiekowi w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o sens życia, albo po prostu na zbieranie wspomnień wspólnych chwil radości z tymi, którzy są najbliżej i którzy, według porządku miłości, w pierwszej kolejności mają prawo do mojego czasu? Jak ten dzień będzie wyglądał w moich oczach kiedyś, gdy spojrzę już na niego z perspektywy wieczności?

I wiecie co? Im więcej udało mi się kochać, tym spokojniejszy mam sen. I tak sobie myślę, że ostatecznie tak samo będzie, gdy nadejdzie już ten ostatni sen, podczas którego przejdziemy na drugą stronę życia. 

Chcę więc dziś żyć tak, żeby móc wtedy zasnąć spokojnie.


Szczęśliwi (...) ci, którzy w miłości posnęli.
(Syr 48,11)







2 komentarze:

  1. pięknie to napisałas. szczegolnie ujęło mnie to co napisałaś o czasie, który przemija i o Bozej perspektywie czasu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, On to wszystko widzi inaczej. A mnie jakoś to uspokaja. Serdeczności!

      Usuń