sobota, 10 stycznia 2015

Inna perspektywa

Pisałam kiedyś o tym, że przyjaciel jest nam czasem dany po to, żeby wyżej postawić poprzeczkę, wyrwać nas z samozadowolenia, pokazać inną perspektywę. Tak właśnie było z moją przyjaciółką, i to nie jeden raz. Jedną z inspiracji, które od niej zaczerpnęłam (dziękuję, Martuś!), jest Adopcja Serca, program pomocy najuboższym dzieciom w Afryce. Początkowo obejmował on dzieci osierocone z powodu wojen plemiennych w Rwandzie, by potem rozszerzyć się na inne afrykańskie kraje. Za kilkanaście euro miesięcznie można dać dziecku nową szansę, zapewniając mu środki na dożywianie i utrzymanie, opiekę medyczną i opłaty szkolne.


Nie chodzi oczywiście o ucieczkę od problemów, z którymi borykają się ludzie bliżej nas, na rzecz bardziej "romantycznej" Afryki. Jedno drugiego nie wyklucza - jest przecież i Szlachetna paczka, i mnóstwo innych mniej lub bardziej oficjalnych inicjatyw niesienia pomocy ludziom wokół nas.

Program Adopcji Serca jest jednak o tyle niezwykły, że pozwala na nawiązanie bezpośredniego kontaktu z konkretnym "adoptowanym" przez nas dzieckiem. Do trójki naszych dzieci - Jeana de Dieu z Rwandy, zwanego przez nas Jasiem od Pana Boga, Heritiera z Konga i Maryain z Kamerunu - możemy pisać listy, a w zamian dostajemy od nich nie tylko odpowiedzi (pisane w suahili i tłumaczone na francuski przez siostry misjonarki, które pracują z nimi na miejscu), ale też rysunki, aktualne zdjęcia i oryginały (!) szkolnych kart ocen - jesteśmy więc traktowani niemal jak prawdziwi rodzice adopcyjni. Najczęściej zajmuje się nimi ktoś z rodziny - dziadek lub babcia, którzy z jednego poletka starają się wyżywić kilkoro, a czasem kilkanaścioro dzieci, porzuconych lub osieroconych w czasie wojny, która zniszczyła całe jedno pokolenie - pokolenie ich rodziców. W porównaniu z ich wysiłkiem nasza "ofiarność" jest śmieszna... ale mimo wszystko ma sens, bo za te kilkanaście euro miesięcznie można dać im szansę na poprawę losu, zdobycie wykształcenia i zawodu, tak, by pomimo tragedii i zła, jakie dotknęło ich w dzieciństwie, mogły stanąć na nogi, pójść dalej, założyć kiedyś własne rodziny, realizować marzenia.


My sami zresztą otrzymujemy dużo więcej - inną perspektywę, która nie pozwala poprzestawać jedynie na tym, co tu i teraz, która budzi święty niepokój, każe uważnie przyglądać się temu, co robimy z czasem, pieniędzmi, zasobami i talentami, jakie zostały nam dane. Przecież Ziemia ma wystarczająco dużo zasobów, by wykarmić wszystkich ludzi. To od nas zależy, co z nimi robimy.


Zdjęcia Jeana de Dieu, Heritiera i Maryain wiszą na ścianie w naszym domu, żeby przypominały nam o codziennej modlitwie za nich, ale także po to, by niepokoić nasze sumienia, kierować nasz wzrok dalej, wyżej. Każą nam się zastanawiać - czy to, czego tak pragnę, za czym podążam, naprawdę ma taką wartość? Czy w ogóle jest mi potrzebne? Czy warto dla tego poświęcać czas i wysiłek? Czy to na pewno najlepszy sposób na zagospodarowanie pieniędzy, które przecież zostały nam tylko powierzone, jak wszystko inne?


Tym dzieciom potrzeba tak niewiele... Kwota, jaką im wysyłamy, pokazuje także, jaka jest realna wartość pieniądza - ile potrzeba, by kupić narzędzia do pracy w polu, przybory do nauki w szkole, zapewnić opiekę lekarza, możliwość przygotowania posiłku. W Europie to śmieszna kwota, tam pozwala zaspokoić bardzo konkretne potrzeby. Bo tam dzieci nie potrzebują do szczęścia tabletów, laptopów i całego mnóstwa innych rzeczy. Im w zupełności wystarczy, że mogą chodzić do szkoły, że mają zeszyty i książki, ubranie i dach nad głową, że nie są głodne, bo mają narzędzia, którymi po szkole mogą uprawiać ziemię. Czy to nie jest mądrzejsze, niż nasza zachłanność i materializm, która do niczego nie prowadzi, a już na pewno nie do szczęścia? Czy taka perspektywa nie sprawia, że są bardziej ludźmi wolnymi, pomimo swego ubóstwa?


Rozmawiamy o tym z naszymi dziećmi. Patrzą na zdjęcia, rysunki, nawet porównują oceny na szkolnych raportach. Mam nadzieję, że zbudzi się w nich pragnienie mądrzejszego życia, hojności, ofiarności, umiejętności rezygnowania z tego, co niepotrzebne, żeby pomóc innym. I samemu zyskać większą przestrzeń wewnętrznej wolności.

Wszystkich zainteresowanych programem odsyłam do strony www.maitri.pl.


Wówczas zapytają sprawiedliwi: 
"Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? 
Spragnionym i daliśmy Ci pić? 
Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię, 
lub nagim i przyodzialiśmy Cię? 
Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu 
i przyszliśmy do Ciebie?" 
A Król im odpowie: 
"Zaprawdę, powiadam wam: 
Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, 
Mnieście uczynili". 
(Mt 25, 37-40)






2 komentarze:

  1. Przejrzałam na stronie opis Programu Adopcji Serca. Rano do pracy a ja zamiast iść spać biję się z myślami, czy podołam, ale myślę, że zdecyduje się, tym bardziej, że myślę już o takiej adopcji dłuuugi czas. Dawno temu, jeszcze w szkole średniej nawet miałam plan po maturze wyjechać na misje do Afryki, ale jakoś tak "nie wyszło" i zostałam, ale przynajmniej tyle mogłabym teraz zrobić. Jak dla mnie spore zobowiązanie, ale za to jak wielka pomoc potrzebującemu dziecku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można to też zrobić wspólnie z kimś - sąsiadką, koleżanką z pracy, albo kimś z rodziny. My tak adoptowaliśmy kiedyś całą wspólnotą jeszcze jedną dziewczynkę, Marie Solange. W ten sposób będzie Wam łatwiej finansowo, bo obciążenie rozłoży się na dwie albo trzy osoby - a przy okazji więcej osób będzie miało swój udział w tym dziele.
      Powodzenia!

      Usuń